Gdy sparszywieję znów - chwyć się cieniutkiej niteczki pewności, że minie - to minie. (Katarzyna Nosowska)

środa, 24 lutego 2010

Rozmowy dworcowe

PKP zawsze mnie przerażało. Nie umiem wyjaśnić tego stanu rzeczy. Ale niezależnie od tego w jakim jestem mieście, wchodząc na dworzec czuję nieprzyjemny ucisk w dołku.
Jazda pociągiem jest dla mnie jeszcze bardziej stresująca niż pobyt na dworcu. Np. zawsze się boję, że do przedziału wejdzie nożownik i akurat mnie wybierze na ofiarę. Nie mogę też zasnąć bo na pewno mnie okradną. Jednak największym stresem zawsze było wyjście na posiadówkę w WARSie... Baliście się kiedyś, że w tym czasie współpasażerowie wyrzucą wasze bagaże przez okno? Nie? Zatem nigdy mnie nie zrozumiecie :)
Natomiast dworcowe rozmowy z nieznajomymi zawsze mnie rozbrajały. Np wczoraj miałam wątpliwą przyjemność odbierania z pociągu przesyłki. Czekając na spóźniony pociąg ze wschodu odbyłam cokolwiek abstrakcyjną rozmowę:
Pani: Czy Pani też czeka na pociąg do Warszawy?
Ja: Nie. Czekam na ten z Białegostoku. Poza tym my jesteśmy w Warszawie.
Pani: Aha, bo ja jestem z Sieradza. Mówili że na tym peronie będzie do Warszawy za godzinę.
Ja: To pewnie będzie. Ale jeszcze dużo czasu.
Pani(z niedowierzaniem): A pani na pewno nie do Warszawy?
Ja (zbita z tropu): Nie, do Wrocławia.
Pani: Aha... To nie do Sieradza.

Generalnie chyba się dogadałyśmy, bo po wymianie tych kilku logicznych zdań wyglądała na uspokojoną.
Dworcowe perfumy na bazie kebaba, bezdomnych i trzydziestoletniego brudu wietrzały na mnie bardzo długo. Podobno przed Euro mają wypachnić to urokliwe miejsce. Trzymam kciuki tkwiąc w powątpiewaniu.


Za to wieczór był wspaniały. Włoska knajpa w towarzystwie moich Peruwianek to balsam na duszę. Dla ciała też coś było :)))

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz